Od pewnego czasu – myślę, że nie bez związku z opisywaną wcześniej sytuacją – mamy do czynienia jeszcze z nieco innym zjawiskiem zachodzącym w naszym – wydawałoby się – chrześcijańskim, religijnym społeczeństwie – tym razem już jakby wewnątrz Kościoła.
Myślę o świadomym rezygnowaniu z uczęszczania na lekcje religii naszej – wydawałoby się – chrześcijańskiej młodzieży, bądź też wypisywania własnych dzieci przez nowoczesnych rodziców z katechezy, którą w swoim mniemaniu – utworzonym zapewne przez obecny klimat dyskusji na temat roli religii w życiu – uznają za zbędną, wręcz przeszkadzającą. Przedziwną rzeczą stają się również wypadki, kiedy uczniowie rezygnujący z lekcji religii deklarują z dumą, że chodzą w to miejsce na organizowaną przez szkołę etykę.
Otóż trzeba sobie jasno powiedzieć, że oba przywołane tutaj przypadki dla katolika są zwyczajnym zaparciem się wiary, dla którego nie ma żadnego wytłumaczenia. Dlatego też, w kontekście całej tej sytuacji zastanawiam się ile spośród naszej młodzieży – chociażby tej, która otrzymała w tym roku przed wakacjami sakrament bierzmowania – nie pojawi się po czasie wakacyjnym już nigdy na lekcji religii, oczywiście przy poparciu i aprobacie rodziców beztrosko tłumaczących się w czasie corocznej wizyty duszpasterskiej – kolędy – śmiesznymi i żenującymi argumentami typu: „No, bo proszę księdza, on (ona) ma przecież tyle nauki i jeszcze dodatkowo na zajęcia z tenisa chodzi i na angielski… Tego się nie da połączyć jeszcze z religią! (…) Z religii egzaminów na studia zdawać nie będzie”. Swoją drogą przedziwne jest to, że z tych samych powodów, ci sami rodzicie nie wypisali swych pociech z lekcji matematyki chemii, języka polskiego etc., czy chociażby zajęć WF-u. Przecież żadne dziecko zdające egzaminy na studia nie zdaje ich ze wszystkich istniejących przedmiotów, ale tylko z tych, które określają profil konkretnych studiów – prawda?
Jakkolwiek by tłumaczyć to zjawisko trzeba sobie jasno powiedzieć ze każdy chrześcijanin który świadomie rezygnuje z zajęć religii w szkole lub też jako rodzic wypisuje swoje dziecko z tychże zajęć, popełnia ciężki grzech publicznego zaparcia się własnej wiary. Dla takiej postawy nie ma żadnego usprawiedliwienia! Zresztą sam Chrystus wyraźnie powiedział, że Kto nie jest ze Mną jest przeciwko mnie, a kto ze mną nie sieje – rozprasza! (Mt 11,23) oraz: Kto się mnie zaprze przed ludźmi tego i Ja zaprę się przed moim Ojcem, który jest w Niebie (Mt 10, 33). Nic dodać nic ująć! Dlatego albo się jest człowiekiem wierzącym, albo się wierzącym nie jest – bo nie można trochę wierzyć, a trochę nie. Tak samo jak nie można w jednej chwili siedzieć trochę w przedziale pędzącego pociągu i trochę siedzieć na peronie. Tak się po prostu nie da! Ludzie którzy tego nie rozumieją lub przy takiej formule wiary obstają mimo posiadanego nawet chrztu św. – nie mają nic wspólnego z Kościołem Jezusa Chrystusa, ale uprawiają coś na kształt „chrześcijaństwa domowej roboty”. Czyli własnej wymyślonej przez siebie i na swój prywatny użytek wiary, w której to oni sami decydują czego będą przestrzegać, a czego nie, i w co będą wierzyć, a w co nie będą. A skądinąd od dawna już wiadomo, że „domowej roboty” to dobry może być co najwyżej dżem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz