środa, 20 kwietnia 2011

Chrześcijańska pomoc bliźniemu

Pomoc drugiemu człowiekowi, obok życia sakramentalnego i duchowości liturgicznej, stanowi trzon życia chrześcijańskiego, na co jednoznacznie wskazuje Jezus Chrystus, który, nie dość, że sam pomaga współczesnym sobie bliźnim, którzy znaleźli się w potrzebie i którym doskwiera wiele braków, i niepokojów, to ponadto czyni obowiązek pomocy bliźniemu pewnym przesłaniem dla człowieka każdej epoki i każdego miejsca. Stwierdzenie Mistrza Byłem głodny, a daliście mi jeść staje się zadaniem stojącym przed każdym wyznawcą Chrystusowej nauki, nie tylko bowiem należy posilać się Ciałem Pana, partycypować w Eucharystycznej wspólnocie, nawracać się i czynić pokutę, należy przy tym również dar, który Zbawiciel powierza człowiekowi, a którym to darem jest przecież sam Jezus Chrystus, widzieć w perspektywie pewnej misji do zrealizowania: chrześcijanin musi nakreślić sobie piękny cel, jakim jest wydanie się bliźniemu, tak jak Chrystus wydaje się ludzkości. Dar Eucharystii ze swojej natury jest więc bardzo wylewny, rozszerza się na cały świat w przedziwnej i zdumiewającej ekonomii: niczego nie zatrzymywać dla siebie, nie chronić niczego, co własne, ale być gotowym do absolutnego otwarcia na drugiego człowieka.


W ostatnich latach bardzo popularne stały się rozmaite inicjatywy filantropijne, które, zdyskontowane przez media, urastają z wolna do pewnej atrakcji społecznej i, reklamowane z wielką intensywnością, zostają uznane za element modnego stylu życia. Gazety i ekrany telewizorów niosą przesłanie naszych czasów i naszej cywilizacji: pomaganie jest trendem społecznym i kulturowym, z którego nie sposób zrezygnować, w przeciwnym razie łatwo jest narazić się na towarzyski, środowiskowy ostracyzm, a wręcz na pewną stygmatyzację i zarzut naruszenia miru społecznego. Jakie formy pomocy są powszechnie cenione i co jest przyczyną takiej ich popularności? 

Nie można ukrywać, że największą popularność i uznanie zdobywają obecnie takie zachowania charytatywne i pomocowe, które dają pozór jak największego zaangażowania w sprawy drugiego człowieka, przy jednoczesnym jednak poczuciu ogromnego dystansu do jego życia i jego spraw, co staje się źródłem ciekawego komfortu psychicznego i szansą zaspokojenia skłonności do czynienia dobra w najprostszym ich wyrazie. Wspieranie określonych form filantropijnych daje możliwość przyglądania się, w jaki sposób rozdysponowane zostały środki przez nas podarowane danej organizacji, istnieje możliwość pełnego monitorowania, kto pomoc otrzymał i jak ją wykorzystał, przy tym zauważany jest jednak brak najmniejszego nawet pochylenia się nad konkretnymi sprawami konkretnego bliźniego, brak rozmowy i wsparcia, brak realnej, indywidualnej troski o życie i problemy potrzebującego. Mamy do czynienia z nader ochoczym zrzucaniem odpowiedzialności na organizacje pożytku publicznego i prowadzące dzieła miłosierdzia, w miarę często przekazujemy swoje datki na potrzeby tychże placówek, angażujemy się w liczne, zinstytucjonalizowane programy i inicjatywy, wszystko to jednak ma charakter bardzo „na odległość”, bardzo temu daleko do miejsc, realiów i okoliczności, w których rozgrywa się dramat człowieka. Przekazanie pieniędzy zostaje wyzute z jakiejkolwiek rzetelnej i solidnej troski o osobę ludzką, gest wręczenia koperty, czeku, gest wpłaty na konto odbywa się, niestety, poza kontaktem z bliźnim. Widzimy zatem jak daleki duchowi autentycznie chrześcijańskiej pomocy jest lansowany przez media program filantropii, jak daleko inicjatywy takiego charakteru, jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy czy Adopcja na Odległość są od form pomagania bliźniemu, które chrześcijanin cenić powinien i które powinien wypełniać nie ze względu na dyktat mediów, mody czy opłacalności, lecz ze względu na czyny Chrystusa. 


Oczywiście, nie wolno nie zauważyć, że te wszystkie programy i przedsięwzięcia, które w tym miejscu poddaję krytyce, niosą realną korzyść realnie żyjącym osobom i często przynoszą faktyczną ulgę w ich, niejednokrotnie ogromnych, cierpieniach i traumach, nie mogą jednak być, z punktu widzenia pewnej dydaktyki, cenione nade wszystko, bowiem nie czynią sposobności do pięknego, osobistego kontaktu z bliźnim, co zawsze jest najidealniejszą formą pomocy. Dzieci w wieku szkolnym na pewno cieszy możliwość, dawana między innymi szkolnej klasie, adopcji, jak to się mówi, „na odległość” afrykańskiego dziecka, warto jednak uzmysławiać sobie, że nie mamy tutaj do czynienia z jakimś modelem dobrego zachowania, z jakimś schematem pomocowym, ale z żywym człowiekiem, którego życie w Afryce jest często pasmem tragedii, udręk i braku stabilności materialnej i uczuciowej. Pięknym pomysłem jest, aby tym dzieciom fundować żywność, lekarstwa i edukację, jak jednak widzieć wszelakie więzi, które się tworzą między adoptującymi a tym przysposobionym Afrykańczykiem? Czy ktokolwiek pomyślał, cóż wtedy, jeśli dzieciom znudzi się pomoc Murzynkowi Bambo, który mieszka gdzieś na Czarnym Lądzie i o którym wiedzą tylko tyle, ile on sam im zechce o sobie napisać? Dzieciom w wieku szkolnym dobre chęci i motywacje mijają bardzo szybko, młodość, a tym bardziej dzieciństwo charakteryzują się słomianym zapałem i niestabilnością deklaracji, nie może w takim razie dziwić, że któregoś dnia szkolnej klasie znudzi się, najzwyczajniej w świecie, utrzymywanie kontaktów z przyjacielem z Afryki, prędko o nim zapomną, przestaną pisywać listy, dbać o jego potrzeby emocjonalne, stracą wiedzę o jego życiu i zajęciach. Najdłużej pewnie posyłane będą pieniądze, będzie to jednak stan bardzo chłodny i uczuciowo wygaszony: zimnemu i wyabstrahowanemu z miłości transferowi środków pieniężnych do Afryki nie będzie towarzyszyła głęboka troska o człowieka i jego potrzeby. Czy wzięli te prawdy pod uwagę organizatorzy Adopcji Serc? Cóż wtedy, jeśli młody Europejczyk przestanie interesować się swoim afrykańskim kolegą? Czy nie jest to zbyt wielka odpowiedzialność, zbliżać do siebie dzieci, mówić im o konieczności interesowania się życiem innych, gdy tymczasem wszystko to zostaje jednocześnie wpisane w jakiś system akcji precyzyjnie zorganizowanej i zaplanowanej, związanej z pieniędzmi, a więc łatwo mogącej się w każdym momencie zakończyć? Do jakiego momentu klasa szkolna adoptuje potrzebujące dziecko? Do momentu zakończenia roku szkolnego, do czasu ukończenia edukacji? A co dalej? Może łatwiej, po prostu, wysyłać pieniądze bez żadnych pozorów, że interesuje nas życie bliźniego? Może warto, jeśli nie ma gwarancji solidności relacji międzyludzkiej, poprzestać na lapidarnym datku wpłaconym na konto bez całej tej nadbudowy i ideowego szumu?


Dzieła miłosierdzia, które prowadzi Kościół katolicki, takie, jak chociażby Caritas, są godne pochwały i uznania. W tej materii nie pozostają w tyle również inne wspólnoty chrześcijańskie, Kościół prawosławny i Kościół ewangelicko-augsburski, których Eleos i Diakonia świadczą bardzo kompleksową pomoc człowiekowi dotkniętemu rozmaitymi trudnościami życiowymi. 

Statystyki świadczą o tym najlepiej: olbrzymie rzesze ludzi korzystają z doraźnej bądź trwałej pomocy charytatywnej świadczonej przez te organizacje, posilają się w specjalnie zorganizowanych kuchniach, otrzymują szerokie wsparcie finansowe, pomoc medyczną i konieczną opiekę. Na tym polu zarysowują się również inicjatywy świeckie, państwowe czy pozarządowe projekty i pomysły, które gotowe są wychodzić naprzeciw tym wszystkim, których życie jest mniej udanie zorganizowane, bardziej chaotyczne, dotknięte różnymi skazami i niedostatkami materialnymi. Ten potężny ogół inicjatyw filantropijnych musi robić wrażenie, poruszać umysły ludzi, skłaniać ich do zaangażowania się w rzeczone projekty. Wiele jest kampanii medialnych i społecznych, które do wsparcia tychże przedsięwzięć nakłaniają. Dlaczego zatem, jak to już wyżej napisałem, poparcie organizacji charytatywnej nie powinno wystarczać chrześcijaninowi za całą jego pomoc bliźniemu?

Powszechna stała się ostatnimi czasy akcja zatytułowana „Nie dawaj na ulicy”, którą popularyzuje plakat przedstawiający rękę wrzucającą monety do dziurawego kapelusza żebraka. Jakże wymowny jest to gest i symbolika: dziurawy kapelusz, przez który przesypują się monety, oznacza człowieka, który pomoc finansową otrzymał, ale albo nie umiał z niej właściwie skorzystać, trwoniąc na niepotrzebne i szkodliwe cele, takie, jak chociażby alkohol, albo był zwyczajnym oszustem, który pieniądze wyłudził. Akcja, o której mowa, ma klarowny wydźwięk: wręczanie pieniędzy proszącym o nie na ulicy jest niebezpieczne, można łatwo paść ofiarą oszustów i różnej maści hochsztaplerów, lepiej zatem i efektywniej wesprzeć organizację charytatywną, która pieniądze rozdysponuje bardziej systemowo, przeznaczając je na potrzeby prawdziwie potrzebujących. Jako chrześcijanie i osoby racjonalnie myślące musimy jednak widzieć luki i manowce takiego sposobu myślenia. Oto one:

Człowiek proszący na ulicy o pieniądze nie może być traktowany jako potencjalny oszust, którego celem jest tylko i wyłącznie wyłudzić pieniądze, aby w ten sposób zdobyć środki na pozyskanie mało pożytecznych używek, na przykład na zakup alkoholu. Człowiek, który podchodzi do nas z prośbą o datek, jest, jak się musi wydawać, w autentycznie trudnej sytuacji życiowej, jego prośba zatem, jakkolwiek może na poziomie doraźnym być pospolitym oszustwem, wskazuje na prawdziwie niełatwą i smutną historię życiową, jaka jest udziałem rzeczonej osoby. Antoni Kępiński, polski psychiatra i humanista, przychodzi nam tutaj ze swoją świetną, naukową interpretacją: można z dużą dozą pewności stwierdzić, że osoba, która na ulicy prosi o pieniądze, jest faktycznie potrzebującym, a nie wyłącznie oszustem, jest bowiem prawdą, że boryka się z jakimś kłopotem i problemem ten, kto wykonuje czynności na ogół w społeczeństwie nie uznane za zwyczajne, nie otrzymujące społecznej legitymizacji i nie zaliczane do społecznie aprobowanych schematów funkcjonowania. Łatwo dostrzec, że polski psychiatra się nie myli, żaden żebrzący nie zdobywałby się na kwestowanie w miejscu publicznym dla prosto rozumianego oszustwa, dla kaprysu czy rozrywki. Nawet, jeśli przyświeca mu wyłudzenie pieniędzy, to dociekać należy, co się kryje za jego motywacjami i złymi skłonnościami, czy nie poważne życiowe kłopoty, problemy i taki splot zdarzeń, który go teraz popycha ku zachowaniom dość niestandardowym, bo za takie uznać należy, patrząc przez pryzmat konwenansu, żebranie.

Zatem spotkanie z osobą, która w miejscu publicznym prosi o datek finansowy, opowiadając bardzo rozmaite historie życiowe, które ofiarę pieniężną mają uczynić zasadną, jest spotkaniem z żywym człowiekiem, złożonym z realnych uczuć, przeżyć i emocji, a także z niezbywalnej godności ludzkiej, którego obecność na ulicy wynika z pewnej patologii, z którą on się boryka. Rolą chrześcijanina musi być dotarcie do tej patologii, zaryzykowanie pomocy, rozmowy, precyzyjnych pytań, choćby konsekwencją takiej działalności była jawna niechęć, a wręcz agresja ze strony potrzebującego. Nie wolno, tylko dlatego, że tak ostrzega kampania społeczna, nie podjąć pewnej chrześcijańskiej próby i śmiałych rozwiązań, nie wolno nie zwrócić uwagi na człowieka, który prosi o pomoc, nie wolno nie zainicjować zbliżenia i spotkania. Gest wręczania pieniędzy jest gestem wyciągniętej ręki ku bliźniemu, warto nie cofać tej ręki zbyt pospiesznie i w popłochu.

Jezus Chrystus, kiedy tylko przyszło mu zetknąć się z człowiekiem proszącym o pomoc, zawsze patrzył o wiele głębiej, niż wynikałoby to z treści wypowiedzi potrzebującego. Nie zatrzymywał się na poziomie słów wskazujących na konkretną niedyspozycję, dolegliwości zdrowotne czy upośledzenie, lecz przypatrywał się także formie psychicznej i kondycji duchowej. Rozpoznawał grzech człowieka i to w nim widział podstawę całej marności ludzkiego życia i przyczynę wszelkich niepowodzeń, i kłopotów, z którymi człowiek się boryka. Chrystus Pan zatem dołącza do uzdrowienia ciała dar naprawy duszy ludzkiej, oczyszcza człowieka z grzechu i wskazuje na wiarę, której siła doprowadziła chorego do wyzdrowienia. Pomoc, z którą Jezus wychodzi ku drugiemu człowiekowi, ma charakter bardzo kompletny i zharmonizowany: zawiera troskę o wszystkie elementy ludzkiej egzystencji, jest świadoma, jak są one w człowieku zintegrowane, ponadto wie o ich charakterze komplementarnym, to jest nie pomija żadnego z nich i żadnego nie lekceważy.

Tak pojęta troska o potrzeby bliźniego powinna i nam, uczniom Pana, towarzyszyć każdego dnia naszego życia, w każdym kontakcie z bliźnim, względem każdej jego prośby o pomoc, choćby się nam owa wydawała próbą oszustwa i pobrzmiewała nieszczerze. Chrześcijanin musi podejmować ryzyko kontaktu z drugim człowiekiem. Kampanie społeczne i medialne tego kontaktu, niestety, nie akcentują. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz